Nastolatek nie myśli o przyszłości. Przynajmniej ja nie myślałem. Moi znajomi raczej też nie. Po prostu żyliśmy chwilą, poznawaliśmy świat, interesowało nas to, co jest teraz, może też trochę to, co będzie jutro. Miesiąc w przód, czy rok, to była przepaść. Pamiętam, że o trzydziestolatkach mówiliśmy jak o staruszkach, którzy jedna noga stoją nad grobem. Dziś, kiedy wszyscy mamy już trzydziestkę z małym hakiem, nasze młodzieńcze rozważania legły w gruzach. Wszak wszyscy mamy po trzydzieści lat i nikt z nas raczej do Świętego Piotra się nie wybiera. Wręcz przeciwnie. Życie nabrało kolorów, doświadczenie lat poprzednich pozwala podchodzić do pewnych rzeczy z dystansem, a stabilizacja daje poczucie bezpieczeństwa. Czy dziś chciałbym wrócić się do czasów, kiedy miałem naście lat? Ciężko na ten to jednoznacznie odpowiedzieć. Na pewno tamten czas miał swoje plusy i minusy. W sumie każdy okres w życiu tak wygląda, że ma dobre strony i te niekoniecznie pozytywne. Nie ma sensu chyba się nad tym skupiać, bo ani czasu się nie cofnie, ani nic z przeszłości nie da się już zmienić, więc pozostaje tylko jedno – godnie się zestarzeć.
Mam to szczęście, że moi przyjaciele z młodzieńczych lat w dużej części zostali w miejscu zamieszkania i mamy okazję często się spotykać. I mimo że prawie już każdy z nas założył własną rodzinę, poświęca czas pracy i swoim pasjom, to w piątkowy wieczór znajdzie czas dla starych przyjaciół. Kiedy się spotykamy rozmawiamy głównie o rzeczach z tej bujnej młodości. Wspominamy wydarzenia i osoby, które przewinęły się przez nasze życie, prawie zawsze są to wesołe, pełne humoru historie, okraszone milionem przeróżnych anegdot. W sumie dobrze, że mamy radosne wspomnienia. No, chyba że przez te wszystkie lata wyparliśmy to, co złe, pozostawiając w pamięci miejsce jedynie na te dobre wspomnienia. Tak czy inaczej jest wesoło.
Nie zauważam u sowich znajomych tendencji do odmładzania się na siłę, co jest zauważalne w innym środowisku. My raczej ciągle jesteśmy sobą. Byliśmy tacy w wieku siedemnastu lat, dwudziestu, dwudziestu pięciu, jesteśmy także po trzydziestce.
Może widać po nas ząb czasu, bo Maciek wyłysiał nieco, Jurek osiwiał, ja przytyłem, a Arek stracił ząb na przedzie, ale w środku jesteśmy wciąż tą samą paczką, co przed laty.
A wracając do odmładzania się – nie widzimy chyba w tym sensu. Wchodząc do baru w którym zazwyczaj przesiadujemy, raczej nie przyciągamy uwagi. Jesteśmy normalnymi facetami z normalnymi fryzurami, choć u rówieśników królują fryzury męskie młodzieżowe cokolwiek to znaczy. Nasze ubranie jest standardowe. Nie wychylamy się w żadnym stopniu. Jedyne co nas wyróżnia, to mocna głowa, no wiecie o co mi chodzi. Jeśli dosiadają się do nas młodsze roczniki, nigdy nie doczekają do końca piątkowego wieczoru. Zazwyczaj odpadają po kilku piwach, lub przy drugiej flaszce. My, dzielny rocznik Czarnobyla jak nazywali nas w liceum, radzimy sobie z procentami doskonale. Zresztą zawsze tak było. Pamiętam czas osiemnastek, który przypadał niedługo po roku milenium. To były czasy już współczesne, ale jakże dalece od obecnych. Młodzież nie miała wtedy ani środków, ani możliwości aby zorganizować imprezy, jakimi dziś szczycą się osiemnastkowicze. Zazwyczaj kończyło się na ognisku z kiełbaską i zważywszy na to, że blisko mamy do ukraińskiej granicy, tamtejszym spirytusie. Mimo wszystko tamte osiemnastki pamiętamy wszyscy doskonale.
Dobra, koniec tych niestosownych opowieści, bo wielu mogłoby to zbulwersować. Kolejny temat to miłość. O ileż młodość serc złamała, ile widziała miłosnych dramatów i katastrof. Teraz na wszystko patrzy się z dystansem zwłaszcza, że w domu czeka żona z małym dzieckiem. Wtedy człowiek dużo sobie wyobrażał i koloryzował pewne rzeczy. Ale świadomość tego przychodzi dopiero z uciekającymi latami. W sumie nie ma czego żałować, bo nawet dziś, kiedy na ulicy mija się sympatię z młodych lat, serce potrafi zabić mocniej.
Tak właśnie wygląda życie kumpli z młodości. Zawsze uśmiechnięci, zawsze trzymający się razem, choć czas nas nie oszczędza.